Pisali o nas...
METAFIZYKA ZIEMI
Bardzo trudno jest dziś kroczyć własną drogą w sztuce i tworzyć w niej coś nowego bez popadania w skrajność w wyścigu nowości. Trzeba na to posiadać własną wizję świata, dostatecznie silną, by mogła stać się motorem twórczości. Stanisław Bałdyga taką wizję ukształtował w sobie i odnalazł drogę plastyczną artykulacji tej wizji. I choć pozornie można by prędzej tę wizję określić jako metafizykę przestrzeni, to jednak w istocie jest to metafizyka Ziemi, rozumianej przede wszystkim jako planety, której powierzchnia - a niekiedy i bryła - stają się inspiracją dla tworzenia owej własnej wizji zjawisk świata. W tym dojrzeniu, czy może raczej skupieniu się na strukturach powierzchni Stanisław Bałdyga staje się niekiedy bliski współczesnym młodym arystom, dla których sama ziemia, grunt i to co go pokrywa, stają się materią, w której operują. Ale u Bałdygi ta sama wnikliwość obserwacji nie utożsamia się z dosłownością działania, lecz staje się impulsem do tworzenia samodzielnych, autonomicznych i ukształtowanych struktur, choć ów duch zakorzenienia w naturze pozostaje.Ale artysta nadaje wszystkiemu, co bierze jako tworzywo swej twórczości inny wymiar - właśnie metafizyczny. I czyni to w sposób w pełni przekonywujący zarówno w sensie szczególności tego co dostrzegł i przetransponował, jak i artystycznego rezultatu - zaistnienia konkretnego dzieła. W swoim postępowaniu tworzenia wizji zakorzenionej w naturze Bałdyga staje się niekiedy bliskim ogólnej ekspresji twórczości Józefa Gielniaka, choć w sensie artystycznym te dwie wizje są całkowicie odrębne. Przy braku jakichkolwiek zapożyczeń trzeba podkreślić , iż Gielniak jest nieporónywalnie bardziej zatopiony w ogólności swych struktur, oraz to, iż są one u niego całkowicie aprzestrzenne. Tymczasem przestrzeń w grafikach Stanisławaa Bałdygi ogdrywa ogromną rolę. Tak wielą, iż w odczuciu samego artysty staje się głównym tematem jego twórczości. Świadczą o tym zresztą same tytuły prac. Dla mnie jednak przestrzeń jest sama w sobie czymś, co nazywałbym „znakiem metafizycznym”, czymś co ma szczególne właściwości podnoszenia na plan metafizycznej refleksji, coś w czym została związana, zintegrowana. I tak właśnie widzę zagadnienie i funkcję przestrzeni w grafikach Stanisława Bałdygi.
Czym bowiem są owe wiry materii, struktury skał niezmiernie wyniosłych, wizje kształtów planet, kół i kręgów, nakładających się na dramatycznie chropowate powierzchnie gruntu, niekiedy soczewkowo je powiększające, jeśli nie ową metafizyką Ziemi i pojęciem, o którym sądzę, iż najtrafniej i w sposób najbardziej zasadniczy określa istotę twórczości artysty. Ma to pokrycie w całości myślenia i w drodze twórczej tego grafika.
Niezwykły jest sposób, w jaki Stanisław Bałdyga posługuje się techniką linorytu punktowego. Słowo wirtuozeria tu nie wystarcza. To jest coś bardzo własnego, niepowtarzalnego. Linoryt staje się tu czymś, co umożliwia efekty graficzne, bliskie niekiedy mezzotincie, innym razem jakimś swoiście interpretowanym technikom trawionym. Tkanka graficzna prac Bałdygi to niezmiernie rzadki przedmiot delektacji dla tych, którzy czują smak grafiki. To drugi - obok ogólnego - powód dla którego twórczość Stanisława Bałdygi jest dla mnie tak bliska.
Wojciech Skrodzki Warszawa lipiec 2000
Bardzo trudno jest dziś kroczyć własną drogą w sztuce i tworzyć w niej coś nowego bez popadania w skrajność w wyścigu nowości. Trzeba na to posiadać własną wizję świata, dostatecznie silną, by mogła stać się motorem twórczości. Stanisław Bałdyga taką wizję ukształtował w sobie i odnalazł drogę plastyczną artykulacji tej wizji. I choć pozornie można by prędzej tę wizję określić jako metafizykę przestrzeni, to jednak w istocie jest to metafizyka Ziemi, rozumianej przede wszystkim jako planety, której powierzchnia - a niekiedy i bryła - stają się inspiracją dla tworzenia owej własnej wizji zjawisk świata. W tym dojrzeniu, czy może raczej skupieniu się na strukturach powierzchni Stanisław Bałdyga staje się niekiedy bliski współczesnym młodym arystom, dla których sama ziemia, grunt i to co go pokrywa, stają się materią, w której operują. Ale u Bałdygi ta sama wnikliwość obserwacji nie utożsamia się z dosłownością działania, lecz staje się impulsem do tworzenia samodzielnych, autonomicznych i ukształtowanych struktur, choć ów duch zakorzenienia w naturze pozostaje.Ale artysta nadaje wszystkiemu, co bierze jako tworzywo swej twórczości inny wymiar - właśnie metafizyczny. I czyni to w sposób w pełni przekonywujący zarówno w sensie szczególności tego co dostrzegł i przetransponował, jak i artystycznego rezultatu - zaistnienia konkretnego dzieła. W swoim postępowaniu tworzenia wizji zakorzenionej w naturze Bałdyga staje się niekiedy bliskim ogólnej ekspresji twórczości Józefa Gielniaka, choć w sensie artystycznym te dwie wizje są całkowicie odrębne. Przy braku jakichkolwiek zapożyczeń trzeba podkreślić , iż Gielniak jest nieporónywalnie bardziej zatopiony w ogólności swych struktur, oraz to, iż są one u niego całkowicie aprzestrzenne. Tymczasem przestrzeń w grafikach Stanisławaa Bałdygi ogdrywa ogromną rolę. Tak wielą, iż w odczuciu samego artysty staje się głównym tematem jego twórczości. Świadczą o tym zresztą same tytuły prac. Dla mnie jednak przestrzeń jest sama w sobie czymś, co nazywałbym „znakiem metafizycznym”, czymś co ma szczególne właściwości podnoszenia na plan metafizycznej refleksji, coś w czym została związana, zintegrowana. I tak właśnie widzę zagadnienie i funkcję przestrzeni w grafikach Stanisława Bałdygi.
Czym bowiem są owe wiry materii, struktury skał niezmiernie wyniosłych, wizje kształtów planet, kół i kręgów, nakładających się na dramatycznie chropowate powierzchnie gruntu, niekiedy soczewkowo je powiększające, jeśli nie ową metafizyką Ziemi i pojęciem, o którym sądzę, iż najtrafniej i w sposób najbardziej zasadniczy określa istotę twórczości artysty. Ma to pokrycie w całości myślenia i w drodze twórczej tego grafika.
Niezwykły jest sposób, w jaki Stanisław Bałdyga posługuje się techniką linorytu punktowego. Słowo wirtuozeria tu nie wystarcza. To jest coś bardzo własnego, niepowtarzalnego. Linoryt staje się tu czymś, co umożliwia efekty graficzne, bliskie niekiedy mezzotincie, innym razem jakimś swoiście interpretowanym technikom trawionym. Tkanka graficzna prac Bałdygi to niezmiernie rzadki przedmiot delektacji dla tych, którzy czują smak grafiki. To drugi - obok ogólnego - powód dla którego twórczość Stanisława Bałdygi jest dla mnie tak bliska.
Wojciech Skrodzki Warszawa lipiec 2000
Stanisław Bałdyga należy do artystów obdarzonych głębokim przekonaniem, że w sztuce najważniejsze jest poszukiwanie i eksploracja świadomie wybranych toposów, za pomocą których kreują własny, bardzo indywidualny sposób widzenia rzeczywistości. Jego twórczość jest zakorzeniona w świecie materii, skoncentrowana na otaczającej go naturze. Zamykając ją w obrębie pokrytej tysiącami drobnych punktowań linorytniczej płyty, poszukuje ducha przestrzeni czyli struktury, światła, harmonii, rytmu i formy. Na przestrzeni przeszło czterdziestu lat, jakie minęły od otrzymania dyplomu w zakresie grafiki artystycznej, twórczość lubelskiego artysty pozostaje niezwykle konsekwentna i spójna. Pomimo pewnych różnic wynikających z dość oczywistego poszukiwania własnej drogi pomiędzy wczesnymi, wizyjnymi pracami realizowanymi na przestrzeni lat 70. , a w pełni dojrzałymi i jednorodnymi stylistycznie linorytami powstającymi od końca lat 80., wypracowany przez niego sposób obrazowania jest nie tylko bardzo charakterystyczny i rozpoznawalny na pierwszy rzut oka ale i zadziwiający precyzją warsztatu technicznego.
Bałdyga poszukuje inspiracji w otaczającym go świecie, jako pomocnicze medium przy pracy nad linorytniczą matrycą często wykorzystuje fotografię, ale jego sposób postrzegania natury wykracza poza fotograficzny realizm na rzecz autonomicznej, niezależnej od fotograficznej odbitki kreacji. Przy pomocy fotografii rejestruje wybrany świadomie fragment natury, pieczołowicie „wycina” z niej niewielkie fragmenty, a następnie przenosząc na płytę linoleum zmienia ich skalę i sposób oddziaływania. W konsekwencji szczelnie wypełniające prostokąt przedstawienia, organiczne struktury zdają się wykraczać poza ramy graficznego obrazu i rozciągać w nieskończoność. I choć Bałdyga przedstawia na ogół niewielki fragment materii, jego grafiki stwarzają wrażenie optycznego powiększenia widzianej rzeczywistości.
Natura, którą przywołuje artysta tworzy niesamowity nastrój, raz emanuje z niej cisza zastygłych w bezruchu źdźbeł zboża, groza drążonych erozją skał, innym razem niemalże słychać dźwięk spływających po szybie kropli deszczu, szum spienionych, morskich fal, trzask łamanych gałązek czy szelest traw i liści paproci. Postawa autora przywodzi na myśl ciekawego świata wędrowca, który kieruje się nieodpartym pragnieniem poznania, zgłębienia tajników natury i usytuowania jej względem kosmosu. Bałdyga najpierw dokonuje niemal detektywistycznej analizy przy pomocy bliskiego kadrowania, dzięki czemu daje oglądającemu jego prace możliwość porównania linorytniczej odbitki z pierwowzorem, zwodzi zdezorientowanego widza i zmusza do refleksji, w którym z światów znalazł się – tym realnym czy wyobrażonym. Dzieje się tak ponieważ artysta nie jest osobą, która przychodzi z zewnątrz i dystansuje się wobec oglądanego pejzażu; transponując elementy ożywionego świata na płytę linoleum, wchodzi w głąb wybranego fragmentu i stara się dotrzeć do istoty rzeczy samej w sobie. Tę fotograficzną, naturalistyczną wręcz dokładność osiąga dzięki opanowanej do perfekcji technice linorytu punktowego, na rzecz którego porzucił techniki metalowe. Dzięki bardzo drobnym punktowaniom, wybieranym z płyty linoleum za pomocą dłuta, osiąga mistrzowską precyzję modelunku; w jego linorytach uderza niezwykła „rzeźbiarskość” przedstawianej natury, niemalże materialny, reliefowy efekt widoczny zwłaszcza w pracach, w których przedstawia strukturę skał czy spękaną powierzchnię ziemi.
Swoje prace chętnie układa w cykle; w obrębie jednego tematu poszukuje wciąż odmiennych rozwiązań formalnych, tworzy kolejne wersje interesującego go zagadnienia, zamykając pod sensualną warstwą przedstawienia nowe treści. Taki sposób obrazowania prezentują m.in. prace z cyklu Krzyż ziemi, (2000 r.) gdzie naturę traktuje jako materialny wymiar rzeczywistości transcendentnej, w której objawia się Stwórca. W trzeciej i czwartej pracy tego cyklu jako formy wyjściowe posłużyły wcześniej powstałe grafiki, przekształcone w kwadrat o rozmiarach 30x30 cm. Artysta potraktował je jako zupełnie nowy obiekt, dzięki multiplikacji i zestawieniu w monumentalną, przestrzenną formę symbolu chrześcijańskiej wiary nadał im odmienny, metafizyczny sens.
Patrząc na linoryty Stanisława Bałdygi można ulec wrażeniu, że jego odczuwanie natury nie jest jedynie doświadczeniem fizycznym. Jest bliskie romantycznemu pojmowaniu przyrody jako medium, w obrębie którego można dotknąć tajemnicy spotkania człowieka ze światem pozazmysłowym. Mamy tu do czynienia z duchowym doświadczeniem natury jako miejsca ostatecznego powrotu tam, skąd będący częścią przyrody człowiek się wywodzi. Inkorporacja i przeskalowanie konkretnego fragmentu widzianej rzeczywistości służy nie tylko stworzeniu autonomicznego obrazu - artysta wkracza w sferę pozamaterialną, obszar niebytu i tajemnicy, a prostotę postrzegania świata zastępuje wizją, która zaczyna oddalać się od realności. Stąd w jego imaginarium pojawiają się przecinające kompozycje smugi światła i cienia (powstający od końca lat 80. cykl: Przenikanie, Smugi, oraz A Terra Itis, (1989 r.), podwójne układy wirów zasysających materię do wewnątrz, w głąb nieskończoności (Ingerencja Spirala I,1996 r., Ingerencja Spirala II, 1996 r.), czy płynne przejścia biomorficznych struktur w kształty planet (Przestrzenie I – IV, 1998 – 1999, Przestrzenie IX – mój kosmos, 2006 r. Przestrzenie X – mój kosmos, 2006 r.) wskazujących na naturę jako część większego uniwersum. Można by pokusić się o stwierdzenie, że Bałdyga w sposób bardzo świadomy rozwarstwia przestrzeń w swoich linorytach, dzieli ją na wewnętrzną – organiczną – będącą obrazem rzeczywistości i tę zewnętrzną, sięgającą do układów geometrycznych – złożoną z ukośnie biegnących, niekiedy krzyżujących się płaszczyzn i planetoidalnych kształtów, w której skupia się na warstwie przekazu, kierując widza ku temu, co transcendentne.
Mimo iż lubelski grafik przedstawia w swoich pracach jedynie niewielkie fragmenty natury, jego ogląd świata ma charakter całościowy, a przywoływane przez niego czas i przestrzeń nie mają granic. Rozumienie czasu nie ogranicza się tylko do zatrzymanego na płycie linoleum „teraz”, nie jest czystym trwaniem. Spokój czy nieruchomość przedstawianej przyrody są jedynie pozorne. Czas na graficznej odbitce zostaje wyobrażony jako szerszy proces odkrywający przemiany zachodzące w naturze pod wpływem procesów geologicznych, a także żywiołów: ziemi, powietrza i wody. Człowiek, który poszukuje swego miejsca w kosmosie jest częścią natury, próbuje nad nią zapanować nieustannie znacząc w przestrzeni swój ślad (Przestrzenie V, 2000 r. ), ale wciąż pozostaje podległy rządzącym nią prawom i jednocześnie bezsilny wobec żywiołów, jakie nią żądzą.
W ostatnich pracach otwartego wciąż cyklu Przestrzenie Bałdyga odchodzi od wypracowanego przez lata sposobu obrazowania bliskiego horror vacui. Jego przedstawienia tracą dawną narracyjność, stają się bardziej ascetyczne, a elementy natury, które dotychczas szczelnie wypełniały całą płaszczyznę linorytów zostały zredukowane do centralnie umieszczonych, wyizolowanych w obrębie bieli tła skalnych głazów i powalonych siłami natury, pozbawionych kory pni drzew Przestrzenie XI-XIII, (2009 r.), czy zbudowanego z drobnych gałązek ptasiego gniazda Przestrzenie XIV, (2009 r.), które dzięki odmiennemu sposobowi kompozycji stają się niezależnymi, samodzielnymi bytami. Można by przypuszczać, że wydobywając je z bogatego rezerwuaru natury, autor oddzielił je od wszelkich dopełniających konotacji. Mimo redukcji dopełniających motywów to oddzielenie jest jedynie pozorne – pozbawiając je naturalnego kontekstu Bałdyga przenosi przedstawiane motywy w inny wymiar przez co nadaje im symboliczny sens, tworzy metafizykę natury.
Pełnoprawnym elementem kształtowania kompozycji w linorytach Stanisława Bałdygi jest światło, które nie istnieje bez obecności cienia. Wydaje się jednak, że nie stoją one w opozycji - są komplementarne. Efekt „świetlistości” uzyskuje poprzez zmienne natężenie punktowań i częste posługiwanie się „plamą” czerni. W sposobie operowania przez Bałdygę efektami światła jest coś z estetyki dawnych, barokowych mistrzów. Symboliczna rola światła jest szczególnie widoczna w cyklu Ślady, (1989 r.) w którym światło wydobywa pogrążone w dramatycznym mroku fragmenty krzyży i żydowskich macew. Przestrzeń u Bałdygi ginie w mroku cienia, kryje w sobie jakąś bliżej nieokreśloną tajemnicę i niedopowiedzenie. W pracach z cyklu Przenikanie światła i cienie przyjmują funkcje samodzielnych bytów, nałożone na pozornie spokojny obraz natury biegną w ukośnych płaszczyznach, przenikają się i łączą nadając przedstawieniom dynamikę i zmienność. Światło ślizga się po pokrytej drobnymi punktowaniami powierzchni sprawiając, że linoryty ożywają, tracą swoją statykę na rzecz iluzji ruchu w czasie i przestrzeni.
O oryginalności prac Stanisława Bałdygi świadczy nie tylko charakter artystycznej wizji ale także precyzja warsztatu; mimo znajomości najnowszych technik pozostaje wciąż wierny technice tradycyjnego linorytu wykorzystując możliwości tego najbardziej elementarnego znaku, jakim jest punkt, które pod naciskiem jego dłoni zdają się nie mieć granic. Utrwalony w linorytach lubelskiego grafika bardzo osobisty obraz natury pozostawia wrażenie obcowania z czymś prawdziwym, odrębnym i wyjątkowym. Przyroda ma dla niego wartość autonomiczną, a on sam staje się integralną jej częścią, co dobitnie podkreśla nawet poprzez tytuły swoich prac - Przestrzenie IX-mój kosmos, (2006), Przestrzenie X-mój kosmos, (2006). Lubelski artysta tłumaczy na język graficznej czerni i bieli swoją głęboką wrażliwość odczuwania otaczającej go przyrody. W indywidualny, charakterystyczny dla siebie sposób czuje jej materię, staje się wyznawcą stoickiego ideału życia w zgodzie z porządkiem praw natury.
Anna Hałata 2011 rok
ŚWIETLISTE PRZENIKANIE
Linoryty Stanisława Bałdygi
W dzisiejszych czasach, manualny i warsztatowy perfekcjonizm artysty wzbudza jeszcze uznanie i podziw znawców i miłośników grafiki, jednakże nie jest zaliczany do atrybutów, właściwości i zalet zapewniających należne miejsce w prestiżowej hierarchii nowatorskich osiągnięć sztuki współczesnej. Z uwagi na zmasowaną ekspansję tzw. sztuki multimedialnej, zacierającej granice klasycznych konwencji i dyscyplin w sztuce a odżegnującej się od kryteriów i zasad estetycznych ukształtowanych przez tysiąclecia, sytuacja staje się w znacznym stopniu relatywna i nieokreślona. Biegłość i mistrzostwo w posługiwaniu się pędzlem, rylcem, czy dłutkiem, przy jednoczesnym zachowaniu całościowego, „ciągłego” obrazu świata, nie przysparza artystom zbyt prędko chwały i nie ułatwia odniesienia „postępowego” sukcesu.
Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z grafikami Stanisława Bałdygi nawet przez myśl mi nie przeszło, że są to linoryty. Nigdy do tej pory nie widziałem tak misternie i tak drobiazgowo opracowanych linorytów. Wprawdzie najwięksi współcześni polscy mistrzowie tej dyscypliny, za jakich uważam Józefa Gielniaka i Jerzego Jędrysiaka, uświadomili mi znacznie wcześniej prawdę o zaskakujących możliwościach druku z płytki linoleum, ale w ich twórczości nie ujawniła się dla mnie tak nieprawdopodobna świetlistość przedstawionego zjawiska i miękkość przestrzennego modelunku. Oczywiście linoryty Stanisława Bałdygi bliższe są w swej wizji i perfekcjonizmie linorytom Gielniaka, chociaż ich wyraz i przesłanie nie należą do kreacji katastroficznych i nie czuje się w nich skazującego wyroku losu eksploatującego organiczną efemeryczność choroby. Bałdyga przedstawia nam metafizyczny spektakl struktur materii przenikanej światłem. W skrajnie elementarnym i nagim zestawieniu, artysta dociera do prawd ontologicznych, które nie są tłumaczone przy pomocy skomplikowanych pojęć i konstrukcji filozoficznych, lecz za pomocą jednego spojrzenia na wymowny obraz. Jest on tak unikatowy i niepowtarzalny, że wydaje się doznaniem kosmonauty, który pierwszy raz z bliska spojrzał na usianą kraterami skorupę księżyca, kładąc na niej swoją stopę. To doświadczenie, odarte ze zbędnych fabularnych przypowieści oraz abstrakcyjnych symboli i znaków, uzmysławia archaiczność ludzkich tęsknot za przekraczaniem materialnej doczesności i za próbami zbliżenia się do tego, czego nie można ogarnąć zmysłami ani świadomością. Przestrzeń - materia - światło tworzą elementarne ramy bytu. Odczuwać swoje istnienie - to znaczy doświadczać materii i światła zmysłami, widzieć nieskończoność wszechświata, a przy tym mieć świadomość, że się istnieje podmiotowo, niepowtarzalnie. To istnienie ma bolesne ograniczenia i bezwzględne reguły w żywiole materii, a w sferze świetlnej objawia się jego „inny wymiar” duchowoŚci, pozwalającej wierzyć lub filozofować, wzruszać się lub analizować logicznie realne fakty.
Zastanawiam się nad tymi ostatecznymi pojęciami, którymi od wieków obsesyjnie zadręcza się świadomość ludzka, przy okazji zagłębiania się w graficzne wizje świetlistego i strukturalnego świata Stanisława Bałdygi. Stwarzany on jest pod dłutkiem linorytnika po uprzednim, specjalnym przygotowaniu, gdzie punktem wyjścia może być zaobserwowany zachód lub wschód słońca, poświata na niebie, refleks na tafli jeziora lub morza, zbliżenie powierzchni ziemi, obcej planety, skał, gąszczu leśnego, traw. Bodścem do podjęcia twórczej realizacji może być także bliskość naturalnych rozmaitości, stwardniałych stworzeń odciśniętych w litej magmie, przestroga zawirowań po silnych, energetycznych wstrząsach, po geologicznych przemianach i metamorfozach. Bałdyga pracuje konsekwentnie i długofalowo, wykonując i układając linoryty w pewne ciągi i cykle. W różnym czasie, na przemian, kontynuuje dany motyw czy problem szukając dla niego bardziej dosadnych, sugestywnych i efektownych zobrazowań. Znakomicie czuje się zarówno na miniaturowych jak i na dużych formatach. Inspiracją i punktem wyjścia jest zawsze kontakt z naturą utrwalony przez artystę czy to na fotografii czy w szybkim, wrażeniowym szkicu. Bez znalezienia i zanotowania pomysłu oraz wstępnego opracowania lubelski grafik w ogóle nie przystępuje do pracy. Zdarza się często, że najlepsze pomysły i olśnienia przychodzą w banalnych zdawałoby się okolicznościach, n.p. podczas wieczornego spaceru z psem. W tej atmosferze odprężenia i oddechu, po być może bardziej mechanicznie i rutynowo wypełnionym dniu, następuje moment na wyciszenie i wsłuchanie się w kosmiczny puls świata, w jego trwałą, pozbawioną cywilizacyjnych protez, osnowę. Póśniej, przychodzi kolej na żmudny i precyzyjny proces wycinania w linoleum wizji, która jest dla mnie egzystencjalną metaforą trwania materii w czasie i unaocznieniem dotyku zachwycającej tajemnicy światła, przenikającego nieskończone przestrzenie wszechświata. W spoistych, okrzepłych i nieruchomych strukturach z pozoru martwej materii drzemie ukryta, gigantyczna siła, która, w sobie tylko wiadomy sposób wyzwolona, potrafi pochłonąć miasta i kontynenty, a nawet całe układy planetarne.
Benedyktyńska cierpliwość i metodyczna konsekwencja postępowania Stanisława Bałdygi w trakcie technicznego procesu realizacji linorytów, zasługują na autentyczny podziw i szacunek. Bałdyga jest grafikiem kameralnym, ale jednocześnie obserwującymi wyrażającym świat w jego rdzennej, utrwalonej ewolucyjnie konsystencji. Wielką siłą jego prac wydaje się umiejętne oddziaływanie światłem opalizującym na powierzchniach różnorodnych struktur materii, co wywołuje mistyczny efekt przestrzennej rozległości. Metafizyczna krawędś materii, jej wybrakowana odrębność i substancjalny determinizm oraz swoisty nastrój obecności czegoś niewyrażalnego, niepojętego, niewidzialnego, objawia się w linorytach Bałdygi poprzez wzajemne dopełnienie światła i materii, co uwydatnia zaistnienie fizycznego i filozoficznego wymiaru przestrzeni. Niewyobrażalnie puste i rozległe przestrzenie planetarne pełne są zawirowań sił kosmicznych i skupisk materii. W linorycie zat. „Ingerencja-Spirala I” możemy zobaczyć to niemalże dosłownie, a przecież w rzeczywistości taki obraz może trwać zaledwie ułamek sekundy. Wsysające, spiralne wiry sygnalizują uwalnianie się niewyobrażalnej energii. Pęknięcia monolitycznej skorupy w wąskich, pionowych linorytach zat. „Przestrzeń-Złudzenia I” i „Przestrzeń-Złudzenia II” są świadectwem upływającego czasu kruszącego kamienne ściany urwistego kanionu czy zbocza. Na bardziej piaskowe lub pustynne powierzchnie, usiane kraterami czy gęsto popękane, Bałdyga nakłada prześroczyste kule odbijające najbliższe skrawki otoczenia. Ta zaskakująca ingerencja formy idealnej, jaką jest kula, w przestrzeń, zakłóca niejako utrwalony stan rzeczy. Kula jest tworem intelektu, ludzkiej świadomości i woli, ludzkiego porządku nałożonego na porządek natury.
Ostatnie cykle linorytnicze Stanisława Bałdygi (wspomniane „Przestrzenie” oraz „Przestrzenie-Złudzenia”) skłaniają do refleksji filozoficznych. Metafizyczna tęsknota, dopełniona w nich ingerencją o intelektualno-podmiotowym charakterze, pozwala na domysły i przypuszczenia, a także na przeczucia skierowane ku istnieniu Wyższej Inteligencji jako sygnału nadanego istotom myślącym od Stwórcy Wszechrzeczy.
Stanisław Tabisz , wrzesień 1999 r.
W życiu artystycznym Polski nie brakuje miejsc szczególnych, miejsc których osobliwe genius locci powoduje, że właśnie tam, a nie gdzie indziej, chcą tworzyć i tworzą z powodzeniem wybitni artyści. Z pewnością na Lubelszczyźnie takim miejscem jest znany wszystkim Kazimierz Dolny i jego okolice, prawdziwa mekka dla malarzy, ale nie tylko. Odnoszę wrażenie, że od co najmniej trzydziestu pięciu lat nie do przecenienia jest również rola Lublina, zwłaszcza jako ważnego ośrodka współczesnej grafiki warsztatowej. Z całą pewnością gród nad Bystrzycą dostarcza regularnie w ostatnich dziesięcioleciach, twórców ważnych i ciekawych, mających wiele do powiedzenia i przekazania na polu interesującej ich grafiki.
Do grona takich właśnie twórców należy Stanisław Bałdyga (rocz. 1945), bez wątpienia jeden z najciekawszych i najbardziej konsekwentnych grafików tworzących w pozornie prostej i nieskomplikowanej technice linorytu. Ryciny artysty, zarówno te bardzo małe (10,0 cm x 10,0 cm) jak i znacznie większe (np. 70,0 x 50,0 cm), wywołują żywą reakcję w oglądających je widzach, z jednej strony zaskakują doskonałością i precyzją wykonania warsztatowego, a z drugiej urzekają dojrzałością formalną i estetyczną. Patrząc na nie odnosimy wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu w idealnej harmonii, a świat ukazany przez artystę za pomocą czarno-białych znaków, to bardzo intymna rzeczywistość, w której – przy odrobinie dobrej woli - znajdzie się miejsce dla nas wszystkich.
Linoryty Stanisława Bałdygi, to nieustająca opowieść o czasie i przestrzeni i ich roli w formowaniu powierzchni ziemi, tej ziemi. Artysta nie kreuje bowiem w swoich kompozycjach wyszukanych wizji z pogranicza snu i fantazji, nie ma w nich surrealistycznych stworów i nieziemskich istot, nie interesuje go odhumanizowany i wykreowany sztucznie sterylny świat, jest natomiast szacunek i autentyczne zafascynowanie najprostszą materią i strukturą stworzoną przez matkę naturę. Naturę, która obecna tuż obok, pod naszym stopami, dostarcza niezwykłe bogactwo i różnorodność kształtów i form, powstałych z milionów ziarenek piasku, drobnych, obmytych źródlaną wodą kamyków, skręconych i obumarłych konarów drzew, falujących łąk traw, bądź też kolczastych i kłujących chaszczy. Stanisław Bałdyga z wrażliwością i dociekliwością wnikliwego badacza, najpierw rejestruje w pamięci (głównie za pomocą aparatu fotograficznego, lub ulotnego szkicu) zauważoną strukturę, którą nastepnie po przetransponowaniu i zakomponowaniu, przenosi na płytkę linoleum. Czyni to w sposób tak naturalny i pozornie oczywisty, że widz odnosi w pierwszej chwili wrażenie iż jest to tylko wierne powtórzenie, zapis fragmentu oglądanej lub dotykanej powierzchni ziemi. A przecież w rzeczywistości chodzi jednak o coś znacznie ważniejszego. Artysta uczy nas przede wszystkim patrzeć na naturę, najlepiej na naturę nie skażoną postępem cywilizacyjnym, na naturę będącą efektem działania nieujarzmionych sił przyrody, w różnych okresach czasu. Nastepnie, dzięki swojej wrażliwości oraz umiejętności wnikliwej obserwacji, popartej ogromnym doświadczeniem i znakomitym przygotowaniem warsztatowym, podpowiada nam wszystkim – mającym kontakt z jego intymną sztuką - co warto i należy z niej zapamiętać.
Ryciny Stanisława Bałdygi świadczą więc nie tylko o wysokiej kulturze osobistej ich twórcy, są jednocześnie pięknym przykładem udanego dialogu, intrygującego artysty z wrażliwym i chłonnym prawdziwej sztuki widzem.
Lechosław Lameński Lublin, kwiecień 2006 r.
STRUKTURY ŚWIATŁA
Barbara Sosnowska-Bałdyga jest artystką, która nieustannie poszukuje nowych form wypowiedzi dla swojej sztuki, nie zamyka się w jednym sposobie obrazowania ani nie ogranicza do jednej techniki. Swoją działalność graficzną traktuje jako żywy twór poddawany ciągłym transformacjom i ewolucjom. Poszczególne etapy w ponadczterdzietoletnim okresie pracy twórczej przynoszą zmiany warsztatu, który znajduje odbicie w charakterze wypowiedzi artystycznej - wczesne grafiki artystka realizowała w technikach metalowych, a przede wszystkim suchej igle, która doskonale podkreślała nastrojowy, bardzo liryczny charakter jej prac, by stopniowo oczyszczać je z warstwy przedstawieniowej na rzecz założeń głównie formalnych, dla których doskonałym medium okazał się druk cyfrowy.
Pierwsze prace w technice suchorytu powstawały jako wyraz uzewnętrznienia emocji wynikających z osobistego doświadczenia rzeczywistości. Wyobraźnia i wrażliwość artystki pozwala abstrahować z niej formy, które stają się otwarte, niejednoznacznie określone i tajemnicze. Grafiki z początku lat siedemdziesiątych operują wyraźną kreską, pojawia się w nich postać kobieca o uproszczonych konturach, przedstawiona w sposób realistyczny lub zaledwie iluzyjny (Złowiona w sieci, 1970 r., Przy sieciach, 1972 r.). I choć nie ma wątpliwości, że autorce chodzi o uchwycenie obrazu ludzkiej postaci, to sposób jej charakterystyki pozostaje niedookreślony, a linearyzm figury ludzkiej przełamuje bogata faktura tytułowych sieci tworzących gęstą, ornamentalną siatkę.
Okres obejmujący koniec lat osiemdziesiątych przynosi prace bardzo charakterystyczne dla osobowości artystki. Są to zapisy rzeczywistości, w których ważne miejsce zajmuje światło pojęte jako integralny element konstruowania kompozycji. Liryczne, nastrojowe grafiki odnoszą się bezpośrednio do świata przyrody przedstawionej w sposób nostalgiczny. Zatarte, roztapiające się w mroku czerni mgliste kontury oraz szczególna, przypominająca grubo tkane płótno faktura podkreślają tajemniczy charakter tych prac. Lubelska artystka nie stara się opowiadać w nich żadnych historii, ale kieruje wyobraźnię widza ku mniej lub bardziej ważnym dla niej miejscom i własnym fascynacjom. Nadwiślański pejzaż (1988 r.), Letnia noc (1988 r.), Noc w kanionie (1988 r.) czy rok późniejszy Powrót nad morze nawiązują do konwencji nokturnu; w tych kameralnych suchorytach światło miękko tonie w mroku cienia, a syntetycznie ujęte elementy przedstawianego pejzażu zostały zestrojone w harmonię szerokich tonów szarości i czerni. Ten świadomie wybrany sposób obrazowania wprowadza widza w stan błogiego zapomnienia, spokoju i refleksji, jakiego doświadcza w zetknięciu z pejzażem.
Pod koniec lat 90. Barbara Sosnowska-Bałdyga porzuciła tradycję klasycznego warsztatu graficznego na rzecz medium cyfrowego; mozolny i ostateczny proces powstawania rysunku prowadzonego stalową igłą po miedzianej płycie matrycy zastąpiła praca przy komputerze, dając możliwość uzyskania głębszej „malarskości” wizji, a przede wszystkim łatwość wprowadzania zmian, tworzenia wielu wersji w oparciu o jeden motyw. Od tej pory jej twórczość rozwija się dwutorowo, obejmując obszar grafiki artystycznej oraz projekty reklamowe.
Pierwsze prace wykonane w technice druku cyfrowego przykuwają uwagę swoją czystością wizualną - kompozycja zostaje oczyszczona z wielości form i skupia się na usytuowanym na jednolitym, czarnym tle pojedynczym kształcie wstęgi nie obciążonym opisem sytuacji, mającym charakter uniwersalnego znaku. Wstęgi tworzą niekończący się, powtarzalny ciąg, wydają się nie mieć początku ani końca, zanikają w przestrzeni, by niespodziewanie wyłonić się z niej na nowo w kolejnej pracy, dając widzowi możliwość „przemieszczania się” w obrębie poddawanych ewolucji dynamicznych układów (Opowiadanie nieskończone 4, 1999 r., Opowiadanie nieskończone 5, 1999 r.). Te gęsto wijące się taśmy, tworzące liczne meandry można interpretować w kategoriach metafory ludzkiej egzystencji, próby dotarcia do własnego „ja”, w których artystka wskazuje na nieograniczoną możliwość kombinacji dróg ludzkiego życia i niepokoje związane z trwaniem na granicy materii i ducha. W ten sposób próbuje dotknąć tego, co metafizyczne – nieuchwytne i nie do końca nazwane.
Podczas gdy prace powstałe przy użyciu druku cyfrowego często wabią feerią kolorów, Barbara Sosnowska-Bałdyga od przeszło 40. lat pozostaje wierna ikonicznym barwom grafiki - czerni i bieli. Jedynym „kolorem”, jaki niekiedy pojawia się w jej pracach, jest geometryczna płaszczyzna czerwieni wprowadzana oszczędnie jako kontrapunkt, który wzmacnia siłę wyrazu jej prac. Wydaje się, że artystka tę oszczędność koloru i dyscyplinę środków graficznych traktuje jak wyzwanie, starając się wydobyć maksimum efektu przy pomocy światła, które definiuje jej prace. Zimne, srebrzyste światło, którego źródło znajduje się poza przedstawieniem, ślizga się po idealnie gładkiej powierzchni form, załamuje i odbija sprawiając, że płaszczyzny wstęg lśnią metalicznym blaskiem, wchodzą we wzajemne relacje, poddają się charakterystycznemu rytmowi, który wywołuje iluzję ruchu i dynamizuje kompozycję. Jednolita, zanurzona w głębokiej czerni przestrzeń tła tworzy kontrast z „prześwietlonymi” strukturami wstęg, które kończą swój bieg gdzieś w nieprzeniknionej ciemności. Wzajemne relacje światła i cienia stają się najważniejszym elementem konstrukcyjnym prac artystki, budują głębię, modelują miękkie krzywizny i ostre krawędzie w sposób bliski barokowemu sposobowi obrazowania, a świadome dążenie do eliminowania z warstwy wizualnej zbędnych szczegółów na rzecz oddziaływania znakiem, dominacja płynnej, miękkiej linii oraz charakterystyczny, bardzo osobisty element skupienia zbliża prace Barbary Sosnowskiej-Bałdygi do mistrzów grafiki japońskiej, a zwłaszcza wielowiekowej tradycji pisma kaligraficznego.
W pracach powstałych przy użyciu medium cyfrowego artystka poszukuje rozwiązań o charakterze czysto formalnym, kreuje świat fantastycznych, nieistniejących w empirycznej rzeczywistości form, próbuje definiować pojęcia związane z problematyką światła, kompozycją przestrzeni czy rytmem. Jednak sens jej twórczości tkwi również w potrzebie sugerowania i materializacji własnych stanów duchowych, emocji ujętych w formie bardziej „oczyszczonej” i zdystansowanej niż we wczesnych grafikach – artystka daje widzowi przyzwolenie jedynie na ograniczoną możliwość podążania po meandrach własnej wyobraźni, nie ujawniając do końca biegu jej ścieżek. Jednak w przypadku tych prac analiza znaczeń staje się drugorzędna, całą uwagę absorbuje intrygująca forma, która jest wartością samą w sobie i którą należy raczej odczuwać niż interpretować. Twórczość Barbary Sosnowskiej-Bałdygi jest próbą uniwersalizacji formy jako takiej – na tym polega jej indywidualność, a kolejne etapy poszukiwań budują konsekwentną ciągłość artystycznych wyborów.
Anna Hałata 2011 rok
Barbara Sosnowska-Bałdyga jest artystką, która nieustannie poszukuje nowych form wypowiedzi dla swojej sztuki, nie zamyka się w jednym sposobie obrazowania ani nie ogranicza do jednej techniki. Swoją działalność graficzną traktuje jako żywy twór poddawany ciągłym transformacjom i ewolucjom. Poszczególne etapy w ponadczterdzietoletnim okresie pracy twórczej przynoszą zmiany warsztatu, który znajduje odbicie w charakterze wypowiedzi artystycznej - wczesne grafiki artystka realizowała w technikach metalowych, a przede wszystkim suchej igle, która doskonale podkreślała nastrojowy, bardzo liryczny charakter jej prac, by stopniowo oczyszczać je z warstwy przedstawieniowej na rzecz założeń głównie formalnych, dla których doskonałym medium okazał się druk cyfrowy.
Pierwsze prace w technice suchorytu powstawały jako wyraz uzewnętrznienia emocji wynikających z osobistego doświadczenia rzeczywistości. Wyobraźnia i wrażliwość artystki pozwala abstrahować z niej formy, które stają się otwarte, niejednoznacznie określone i tajemnicze. Grafiki z początku lat siedemdziesiątych operują wyraźną kreską, pojawia się w nich postać kobieca o uproszczonych konturach, przedstawiona w sposób realistyczny lub zaledwie iluzyjny (Złowiona w sieci, 1970 r., Przy sieciach, 1972 r.). I choć nie ma wątpliwości, że autorce chodzi o uchwycenie obrazu ludzkiej postaci, to sposób jej charakterystyki pozostaje niedookreślony, a linearyzm figury ludzkiej przełamuje bogata faktura tytułowych sieci tworzących gęstą, ornamentalną siatkę.
Okres obejmujący koniec lat osiemdziesiątych przynosi prace bardzo charakterystyczne dla osobowości artystki. Są to zapisy rzeczywistości, w których ważne miejsce zajmuje światło pojęte jako integralny element konstruowania kompozycji. Liryczne, nastrojowe grafiki odnoszą się bezpośrednio do świata przyrody przedstawionej w sposób nostalgiczny. Zatarte, roztapiające się w mroku czerni mgliste kontury oraz szczególna, przypominająca grubo tkane płótno faktura podkreślają tajemniczy charakter tych prac. Lubelska artystka nie stara się opowiadać w nich żadnych historii, ale kieruje wyobraźnię widza ku mniej lub bardziej ważnym dla niej miejscom i własnym fascynacjom. Nadwiślański pejzaż (1988 r.), Letnia noc (1988 r.), Noc w kanionie (1988 r.) czy rok późniejszy Powrót nad morze nawiązują do konwencji nokturnu; w tych kameralnych suchorytach światło miękko tonie w mroku cienia, a syntetycznie ujęte elementy przedstawianego pejzażu zostały zestrojone w harmonię szerokich tonów szarości i czerni. Ten świadomie wybrany sposób obrazowania wprowadza widza w stan błogiego zapomnienia, spokoju i refleksji, jakiego doświadcza w zetknięciu z pejzażem.
Pod koniec lat 90. Barbara Sosnowska-Bałdyga porzuciła tradycję klasycznego warsztatu graficznego na rzecz medium cyfrowego; mozolny i ostateczny proces powstawania rysunku prowadzonego stalową igłą po miedzianej płycie matrycy zastąpiła praca przy komputerze, dając możliwość uzyskania głębszej „malarskości” wizji, a przede wszystkim łatwość wprowadzania zmian, tworzenia wielu wersji w oparciu o jeden motyw. Od tej pory jej twórczość rozwija się dwutorowo, obejmując obszar grafiki artystycznej oraz projekty reklamowe.
Pierwsze prace wykonane w technice druku cyfrowego przykuwają uwagę swoją czystością wizualną - kompozycja zostaje oczyszczona z wielości form i skupia się na usytuowanym na jednolitym, czarnym tle pojedynczym kształcie wstęgi nie obciążonym opisem sytuacji, mającym charakter uniwersalnego znaku. Wstęgi tworzą niekończący się, powtarzalny ciąg, wydają się nie mieć początku ani końca, zanikają w przestrzeni, by niespodziewanie wyłonić się z niej na nowo w kolejnej pracy, dając widzowi możliwość „przemieszczania się” w obrębie poddawanych ewolucji dynamicznych układów (Opowiadanie nieskończone 4, 1999 r., Opowiadanie nieskończone 5, 1999 r.). Te gęsto wijące się taśmy, tworzące liczne meandry można interpretować w kategoriach metafory ludzkiej egzystencji, próby dotarcia do własnego „ja”, w których artystka wskazuje na nieograniczoną możliwość kombinacji dróg ludzkiego życia i niepokoje związane z trwaniem na granicy materii i ducha. W ten sposób próbuje dotknąć tego, co metafizyczne – nieuchwytne i nie do końca nazwane.
Podczas gdy prace powstałe przy użyciu druku cyfrowego często wabią feerią kolorów, Barbara Sosnowska-Bałdyga od przeszło 40. lat pozostaje wierna ikonicznym barwom grafiki - czerni i bieli. Jedynym „kolorem”, jaki niekiedy pojawia się w jej pracach, jest geometryczna płaszczyzna czerwieni wprowadzana oszczędnie jako kontrapunkt, który wzmacnia siłę wyrazu jej prac. Wydaje się, że artystka tę oszczędność koloru i dyscyplinę środków graficznych traktuje jak wyzwanie, starając się wydobyć maksimum efektu przy pomocy światła, które definiuje jej prace. Zimne, srebrzyste światło, którego źródło znajduje się poza przedstawieniem, ślizga się po idealnie gładkiej powierzchni form, załamuje i odbija sprawiając, że płaszczyzny wstęg lśnią metalicznym blaskiem, wchodzą we wzajemne relacje, poddają się charakterystycznemu rytmowi, który wywołuje iluzję ruchu i dynamizuje kompozycję. Jednolita, zanurzona w głębokiej czerni przestrzeń tła tworzy kontrast z „prześwietlonymi” strukturami wstęg, które kończą swój bieg gdzieś w nieprzeniknionej ciemności. Wzajemne relacje światła i cienia stają się najważniejszym elementem konstrukcyjnym prac artystki, budują głębię, modelują miękkie krzywizny i ostre krawędzie w sposób bliski barokowemu sposobowi obrazowania, a świadome dążenie do eliminowania z warstwy wizualnej zbędnych szczegółów na rzecz oddziaływania znakiem, dominacja płynnej, miękkiej linii oraz charakterystyczny, bardzo osobisty element skupienia zbliża prace Barbary Sosnowskiej-Bałdygi do mistrzów grafiki japońskiej, a zwłaszcza wielowiekowej tradycji pisma kaligraficznego.
W pracach powstałych przy użyciu medium cyfrowego artystka poszukuje rozwiązań o charakterze czysto formalnym, kreuje świat fantastycznych, nieistniejących w empirycznej rzeczywistości form, próbuje definiować pojęcia związane z problematyką światła, kompozycją przestrzeni czy rytmem. Jednak sens jej twórczości tkwi również w potrzebie sugerowania i materializacji własnych stanów duchowych, emocji ujętych w formie bardziej „oczyszczonej” i zdystansowanej niż we wczesnych grafikach – artystka daje widzowi przyzwolenie jedynie na ograniczoną możliwość podążania po meandrach własnej wyobraźni, nie ujawniając do końca biegu jej ścieżek. Jednak w przypadku tych prac analiza znaczeń staje się drugorzędna, całą uwagę absorbuje intrygująca forma, która jest wartością samą w sobie i którą należy raczej odczuwać niż interpretować. Twórczość Barbary Sosnowskiej-Bałdygi jest próbą uniwersalizacji formy jako takiej – na tym polega jej indywidualność, a kolejne etapy poszukiwań budują konsekwentną ciągłość artystycznych wyborów.
Anna Hałata 2011 rok